*poniedziałek*
Nie
mogę się skupić na lekcjach, cały czas myślę o tym strasznym
wypadku. Czasami mam wrażenie, że widzę Jace na szkolnym
korytarzu. Ale to nie możliwe, on przecież nie żyje.
Stałam
przy swojej szafce i obracałam w rękach zdjęcie. Usłyszałam
kroki za sobą i obróciłam głowę w tamtą stronę. Moje
przyjaciółki stanęły obok mnie i popatrzyły na fotografie.
Szybko ją odwróciłam, ale dziewczyny dobrze wiedziały, co na niej
jest.
-
Bridget, znowu? - Słyszałam współczucie w głosie Lily. Ona i
Laura były ze mną tego wieczoru, były kiedy to się stało. Dzięki
nim nie wpadłam w depresję.
-
Przecież to było prawie 4 lata temu - Powiedziała Lura obejmując
mnie ramieniem - musisz żyć dalej.
Wiem,
że Laura ma rację, ale nie potrafię o tym zapomnieć. To będzie
mnie prześladować do końca życie.
To
zdjęcie Jace było zrobione dzień przed naszą całonocną imprezą,
niestety ale skończyła się on szybciej i tragiczniej.
Dziewczyny
mają rację, muszę zacząć żyć normalnie, bez obwiniania się o
jego śmierć. Tak najwyraźniej miało być. Nie znasz dnia, ani
godziny.
-
Idziemy na stołówkę? - Zapytałam, chcą zmienić temat.
Ruszyłyśmy
na stołówkę. Po drodze cały czas rozglądałam się, miałam
wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie i wiedzą o tym co wydarzyło
się 4 lata temu. Rodzice Jace chcieli zachować śmierć ich syna w
tajemnicy, wiedzieli o tym tylko osoby, które powinny wiedzieć,
tylko rodzina i przyjaciele. Ale jednak nie mogłam obejść się
myślą, że jednak cała szkoła się o tym dowiedziała.
Siedziałyśmy
już przy naszym stałym stoliku. W naszej szkole panuje hierarchia
popularności. Ci „najlepsi” mają stolik na samym środku
stołówki, a dalsze stoliki należą do muzyków, świrów
komputerowych, wieśniar, osób, które chcą być popularne i nas,
czyli osób, które nie starają się o popularność, ale i tak
wszyscy w szkole o nas mówią i chcą się nam upodobać.
Nagle
poczułam, że jakieś ręce owijają się wokół mojej talii. Nie
muszę nawet patrzeć, żeby wiedzieć kto to. Justin pocałował
mnie w policzek i usiadł obok mnie.
-
Co to za smutna mina? - Zapytał patrząc na mnie ze zdziwieniem w
oczach. Nie dziwię mu się, jeszcze w sobotę tryskałam radością,
a teraz nie mam siły nawet się uśmiechnąć.
-
A tak jakoś.
Nie
potrafię mu tego teraz powiedzieć, może kiedyś ale nie teraz.
*2
godziny później*
-
Mamo, jestem!
Weszłam
do domu, ściągnęłam moją kurtkę i buty,
-
Jestem w salonie, chodź tutaj.
Poszłam
do mamy i na widok jaki zobaczyłam w salonie stanęłam jak wryta.
Na kanapie siedział nie kto inny jak Ben i Veronica, rodzice Jace.
Tylko co oni tutaj robią.
-
Chcieliśmy z tobą porozmawiać Bridget. - Zaczęła Veronica. A ja
dalej stałam wpatrując się w nich.
-
Ja chciałem. - Usłyszałam jakiś głos za sobą, nie, nie jakiś
tylko głos, który znałam kiedyś bardziej niż swój, głos, który
usłyszałam po raz ostatni 4 lata temu.
Jonathan.
********************************************************************
I
jest rozdział :D Przy ostatnim było całkiem dużo komentarzy, więc
dziękuję. Jak myślicie to jawa, czy sen? Przy tym rozdziale proszę
minimum 10 komentarzy.
Jprdl OMG O.O
OdpowiedzUsuńŚwietne pisz szybciej :*
OdpowiedzUsuńCudne <3
OdpowiedzUsuńReakcja pod koniec: What the hell is going on?
OdpowiedzUsuńJonathan to Jace? Rozdział boski *,*
OdpowiedzUsuńTak :D W bohaterach jest napisane
UsuńGenialny rozdział ! :)
OdpowiedzUsuń