Czasami nasze życie wydaje się idealne... Racja wydaje, ponieważ nigdy nie będzie idealne

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 15


*poniedziałek*

Nie mogę się skupić na lekcjach, cały czas myślę o tym strasznym wypadku. Czasami mam wrażenie, że widzę Jace na szkolnym korytarzu. Ale to nie możliwe, on przecież nie żyje.

Stałam przy swojej szafce i obracałam w rękach zdjęcie. Usłyszałam kroki za sobą i obróciłam głowę w tamtą stronę. Moje przyjaciółki stanęły obok mnie i popatrzyły na fotografie. Szybko ją odwróciłam, ale dziewczyny dobrze wiedziały, co na niej jest.
- Bridget, znowu? - Słyszałam współczucie w głosie Lily. Ona i Laura były ze mną tego wieczoru, były kiedy to się stało. Dzięki nim nie wpadłam w depresję.
- Przecież to było prawie 4 lata temu - Powiedziała Lura obejmując mnie ramieniem - musisz żyć dalej.
Wiem, że Laura ma rację, ale nie potrafię o tym zapomnieć. To będzie mnie prześladować do końca życie.
To zdjęcie Jace było zrobione dzień przed naszą całonocną imprezą, niestety ale skończyła się on szybciej i tragiczniej.
Dziewczyny mają rację, muszę zacząć żyć normalnie, bez obwiniania się o jego śmierć. Tak najwyraźniej miało być. Nie znasz dnia, ani godziny.
- Idziemy na stołówkę? - Zapytałam, chcą zmienić temat.
Ruszyłyśmy na stołówkę. Po drodze cały czas rozglądałam się, miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie i wiedzą o tym co wydarzyło się 4 lata temu. Rodzice Jace chcieli zachować śmierć ich syna w tajemnicy, wiedzieli o tym tylko osoby, które powinny wiedzieć, tylko rodzina i przyjaciele. Ale jednak nie mogłam obejść się myślą, że jednak cała szkoła się o tym dowiedziała.

Siedziałyśmy już przy naszym stałym stoliku. W naszej szkole panuje hierarchia popularności. Ci „najlepsi” mają stolik na samym środku stołówki, a dalsze stoliki należą do muzyków, świrów komputerowych, wieśniar, osób, które chcą być popularne i nas, czyli osób, które nie starają się o popularność, ale i tak wszyscy w szkole o nas mówią i chcą się nam upodobać.
Nagle poczułam, że jakieś ręce owijają się wokół mojej talii. Nie muszę nawet patrzeć, żeby wiedzieć kto to. Justin pocałował mnie w policzek i usiadł obok mnie.
- Co to za smutna mina? - Zapytał patrząc na mnie ze zdziwieniem w oczach. Nie dziwię mu się, jeszcze w sobotę tryskałam radością, a teraz nie mam siły nawet się uśmiechnąć.
- A tak jakoś.
Nie potrafię mu tego teraz powiedzieć, może kiedyś ale nie teraz.

*2 godziny później*

- Mamo, jestem!
Weszłam do domu, ściągnęłam moją kurtkę i buty,
- Jestem w salonie, chodź tutaj.
Poszłam do mamy i na widok jaki zobaczyłam w salonie stanęłam jak wryta. Na kanapie siedział nie kto inny jak Ben i Veronica, rodzice Jace. Tylko co oni tutaj robią.
- Chcieliśmy z tobą porozmawiać Bridget. - Zaczęła Veronica. A ja dalej stałam wpatrując się w nich.
- Ja chciałem. - Usłyszałam jakiś głos za sobą, nie, nie jakiś tylko głos, który znałam kiedyś bardziej niż swój, głos, który usłyszałam po raz ostatni 4 lata temu.
Jonathan.

********************************************************************

I jest rozdział :D Przy ostatnim było całkiem dużo komentarzy, więc dziękuję. Jak myślicie to jawa, czy sen? Przy tym rozdziale proszę minimum 10 komentarzy.

7 komentarzy: